Każdy przeżyty rok naszego życia jest zbiorem wspomnień, doświadczeń, jak również mobilizacją do dalszej drogi.
Rok 2018 był dla mnie rokiem... przełomowym, jeśli tak go nazwać mogę. Nie postawiłam stopy w kosmosie czy nie przybiłam sobie piątki z królową Anglii, ale zyskałam tak wiele emocjonalnych wspomnień życiowych, że mogłabym skleić z tego dobry wstęp do mojej książki.
Mam wrażenie, że mniejszego, większego rockowego pierwiastka doszukam się w każdej swojej "odsłonie". Lubię to, chociaż nie pogardzę uroczą pastelowo-różową koszulą, bo przecież jestem "tylko" kobietą, a jak wie cały wszechświat - kobieta zmienną jest, miewa wahania godne złotego medalu. No, ale... ja nie o tym.
Swoje długie włosy darzę niekończącą się miłością, jednak po porodzie delikatnie osłabły i zaczęły wypadać, po konsultacji z fryzjerem skłoniło mnie to do ścięcia spooorej długości, aby się zregenerowały i wróciły im wcześniejsze siły. Tak też zrobiłam. Pomyślałam: przecież to tylko włosy, odrosną zanim się obejrzę!
Fakt faktem, prędzej czy później odrosną, jednak ich mała objętość zaczęła mnie smucić i chciałam jak najszybciej, aby urosły do wcześniejszej długości, czyli mniej więcej do pasa. Nie wytrzymałam, postanowiłam udać się do salonu, gdzie skorzystam z usługi przedłużania włosów. Po konsultacji (wszystko wydawało się na najwyższym poziomie) padł dokładny termin wizyty i do dzieła.
Zostałam skłoniona do przedłużania metodą keratynową - wydawała się ona najlepsza i najmniej inwazyjna dla naturalnych włosów. Decyzja podjęta.
TUTAJ MOŻECIE POCZYTAĆ O W/W METODZIE PRZEDŁUŻANIA WŁOSÓW *KLIK*
Sam "zabieg" przedłużania włosów trwał aż 6 godzin, na co psychicznie byłam nastawiona (fizycznie trochę mniej) i przebiegał on (wydawało mi się) odpowiednio, tak jak powinien.
Kompletnie zielona JA w tematyce fryzjerskiej (szlag mnie trafia nawet jak mam prostować włosy) byłam tak bardzo podekscytowana, że znowu moje włosy będą wręcz "zamiatały" moje pośladki :D...
Naturalnie mam gęstą czuprynę, nawet po spadku włosów po ciąży, były one nienaganne (według opinii fryzjerskiej), więc samych doczepów poszło dość sporo na moją głowę (dokładnie nie pamiętam).
Włosy do pierwszego mycia były na prawdę zadowalające. Niestety już po pierwszym myciu coś zaczęło być nie tak, mokre (doczepione) włosy okazały się kręcone, a po wyschnięciu okropnie puszyste. Mój naturalny włos mogę porównać do druta - prosty, niepotrzebujący żadnego dodatkowego prostowania, a nagle kilkanaście centymetrów włosów jest kompletnie innych. Informując o tym salon, w którym zabieg był wykonywany dostałam info, że najwidoczniej dostali złe włosy od dostawcy i... tyle. Poczułam się jakbym była testerem włosów ściągniętych z pudla :)
Zaczęły się same schody... tak jak wcześniej poświęcałam bardzo mało czasu na fryzurę, tak od tamtego momentu stałam przed lustrem każdą wolną chwilę. Moje nerwy sięgły zenitu i jedyną fryzurę jaką zaczęłam akceptować to cebulka na czubku głowy.
Rozczesywanie stało się koszmarem, mycie stało się koszmarem, dosłownie wszystko co związanego z doczepami wprawiało mnie w szał.
Pomińmy moje emocjonalne szaleństwa związane z tym tematem, przejdźmy do etapu późniejszego.
Zabieg wykonałam w maju, zostałam poinformowana przez fryzjerkę wykonującą przedłużanie, że kolejna wizyta powinna być za pół roku - OK, przytaknęłam - nie znam się, skoro ktoś kto uważa się za profesjonalistę tak twierdzi, najzwyczajniej w świecie ufam tym stwierdzeniom.
I teraz stało się wielkie BUM! dosłowny czysty przypadek, przeglądam na Instagramie znajomych Story i moim oczom nagle okazuje się zdjęcie z salonu fryzjerskiego pt "przyszła do nas klientka, która miała coś takiego zrobionego przez innego fryzjera... tragedia" i pokazane przedłużone włosy metodą keratynową (albo raczej "keratynowo-podobną"). Porównując ukazane zdjęcie ze swoimi "profesjonalnymi" doczepami nie widziałam żadnej różnicy.
W mig napisałam do w/w salonu, który znajduje się w Warszawie, byłam gotowa wręcz błagać o pomoc! Parę tygodni później czekała mnie wizyta u dziewczyn ze stolicy, które dosłownie dokonały cudu na mojej głowie. Opowiadały mi przeróżne przypadki i... okazało się, że jestem ich najcięższym przypadkiem, nigdy nie widziały na własne oczy, że ktoś może klientce zrobić coś tak paskudnego i wziąć NA PRAWDĘ NIEMAŁE (!!!!!!!!) PIENIĄDZE i na dodatek przyjść za pół roku. Dziewczyny wytłumaczyły mi, że na kontrolę i ewentualną korektę przychodzi się po 2-3 miesiącach od wykonania zabiegu. Pomijając fakt, że włosy były tragicznie dobrane do moich naturalnych, były źle "przyczepione", użyta keratyna lepiła się po całej długości włosa, to dodatkowo przy samej skórze głowy od doczepionych włosów porobiły się trudne do ogarnięcia kołtuny.
Byłam na skraju wytrzymałości, dziewczyny chyba również ...
Szefowa salonu przygotowywała zgodę na ścięcie włosów, bo nie wierzyła, że można to uratować.
Otoczyły mnie trzy dziewczyny, które z zaciśniętymi zębami zaczęły z wielkim skupieniem dłubać wokół lepiącej się keratyny, sztucznych brzydkich włosów a moimi biednymi naturalnymi.
Ponad dwie godziny pracy i nerwów, a przy tym stresów. Ten cały ból i ciągnięcie kompletnie mnie nie ruszały, skóra głowy miałam wrażenie, że zapłonie żywym ogniem, ale patrzyłam w lustro i modliłam się, aby dziewczyny uratowały moje włosy.
Tak też się stało. KAMIEŃ Z SERCA to mało powiedziane! Dziewczyny dokonały cudu - twierdzą tak wszyscy, a ja chciałam im się kłaniać w pas.
Teraz mam swoją naturalną długość, kilka sztuk doczepionych PRAWIDŁOWO, ODPOWIEDNIO dobranych włosów słowiańskich metodą keratynową.
Dziewczyny, apeluję! Sprawdzajcie na każdy możliwy sposób salon, w którym oddajecie swoje zaufanie i włosy, które tak bardzo "tworzą" naszą kobiecość i pewność siebie.
Ktoś, kto wydaje się być profesjonalistą... cóż :) niekiedy chce tylko zarobić i nie zależy mu na tym czy dany klient przyjdzie drugi raz.
Ja, jako osoba, która idzie z zaufaniem oczekuje profesjonalizmu, a jeśli dana osoba się nie zna bądź nie czuje się na siłach, nigdy wcześniej nie wykonywała zabiegu (cokolwiek, jakkolwiek bla bla bla) to niech nie traktuje mnie jako testerki, która wyciągnie z portfela kupę forsy :)
SALON, KTÓRY WYKONYWAŁ PRZEDŁUŻANIE ZA PIERWSZYM RAZEM *KLIK*
SALON, KTÓREMU KŁANIAM SIĘ W PAS I URATOWAŁ MOJE PIĘKNE WŁOSY *KLIK*
Tylko miesiąc od ostatniego porównania, którym się z Wami podzieliłam. Krótki czas, ale pamiętajcie, że każdy nowy dzień daje nowe możliwości i powinniśmy je wykorzystywać na maksa. Dla mnie samej na tym etapie zmiany w psychice okazują się dużo bardziej cenniejsze niż to co widzicie na pierwszy rzut oka, czyli rozłożone plecy, umięśniona noga czy szeroki uśmiech na twarzy.
W tym tygodniu ruszyłam z nowym planem, więc do przodu!
Do zobaczenia na Instagramie @bembenikklaudia - wstawię kilka porównań i więcej informacji dotyczących tego, jak teraz działam :) See You!
Dziedzina, która budzi wielu przeciwników jak i zwolenników, ale ten fakt zdecydowanie nie powinien dziwić nikogo - tak jest dosłownie we wszystkim.
Moja decyzja o przygotowaniach do zawodów bikini fitness nie zrodziła się "pewnego poranka", jest to temat, który towarzyszy mi od kilku lat. Pytanie dlaczego nie zdecydowałam się od razu? A no dlatego, że nie od razu Rzym zbudowano ;) Mam tu na myśli nie tylko aspekt przygotowania fizycznego, lecz w dużej mierze, jak nie w tej większej części - aspekt przygotowania psychicznego.
Pomimo, że w życiu zdarza mi się ryzykować, podejmować bardzo spontaniczne decyzje, jestem profesjonalistką, może trochę nieokrzesaną, ale cenie sobie spokój ducha.
Jak już nie raz Wam wspominałam, okres kilku tygodni po ciąży był dla mnie dość trudnym okresem i wtedy jakakolwiek choć najdrobniejsza myśl o zawodach była nie do zaakceptowania dla mojego umysłu. Ba! Momentami wątpiłam o swoim wielkim powrocie do ukochanych treningów.
No dobra, ten etap mam daleko za sobą dzięki Bogu, dzięki osobom z mojego otoczenia i dzięki swojej zawziętości, która gdzieś tam zaczęła się przebijać przez warstwy rezygnacji.
Moje ciało w tamtym czasie nie przypominało jeszcze sylwetki wysportowanej (pomimo, że całe swoje życie jestem bardzo związana ze sportem, nawet w czasie ciąży), była to wielka nasączona wodą gąbka, niezbyt estetyczna (jeśli obserwujecie mnie na Instagramie, przeglądacie na bieżąco moje wywody na InstaStory, to wiecie o czym piszę).
"Wystarczyło" pozbierać, posprzątać ten bałagan i powsadzać swoje myśli do odpowiednich szuflad.
Dokładnie 5 miesięcy po CC padła ta magiczna długoterminowa decyzja. Kiedy jak nie teraz?
Urodziłam wspaniałego, małego człowieka, który jest teraz moim paliwem do działania, właśnie On zasługuje na matkę, która z podniesioną głową w życiu będzie uczyła go swoimi poczynaniami wiary w siebie.
Wiecie, tutaj chyba zrozumieją mnie tylko matki - kiedy pojawia się na świecie dziecko, choćbyśmy straciły czucie w nogach, wejdziemy na najbardziej strome schody (nie ujmując kompletnie nikomu).
Dla mnie, jako dla sportowca, podejmowanie kolejnych wyzwań jest czymś naturalnym, dlatego HEJ HO! LET'S GO! :)
Powrót do przeszłości, a konkretnie do dnia, kiedy to Nasz mały Maksymilian miał swoje święto - swój Chrzest Św. Tylko mamy wiedzą ile energii pochłania ubranie, przebranie, przeniesienie z jednego miejsca w drugie takiego małego brzdąca. Tylko mamy wiedzą, że rozpuszczone włosy są tylko jedynie na moment do akceptacji, a wysokie buty najlepiej zamienić na coś mniej inwazyjnego.
Kiedy rodzi się dziecko, na dodatek to pierwsze mocno wyczekiwane, życie staje na głowie. Dosłownie wszystko co robisz, jest dla dziecka. Chcieliśmy, aby chrzest Maksymiliana był wyjątkowy, tylko i wyłącznie w gronie najbliższych osób i bardzo na spokojnie, bez żadnych fajerwerków i białych limuzyn ;)
Nie muszę nikomu przypominać jak kocham ćwiczyć i jaką ogromną przyjemność mi to sprawia. No... ta "przyjemność" w czasie wysiłku może jest mniej znośna, ale te endorfiny zaraz po - sami wiecie o czym mówię, jeśli trenujecie. Postanowiłam stworzyć dla Was - nie tylko dla kobiet po ciąży, które nie mogą pozwolić sobie na wędrówki po siłowni, ale dla wszystkich, którzy chcą zacząć swoją przygodę z treningiem domowym i dla tych, którzy w jakikolwiek sposób chcą urozmaicać swoje dotychczasowe treningi... krótki zestaw ćwiczeń ze ściereczkami w roli głównej!
Mogłabym się nie rozstawać ze sportowym obuwiem, też tak macie? Że wygoda ponad wszystko? Ja z racji uprawiania sportu calutkie swoje życie, w dresie czuje się najlepiej, ale wyjście na miasto czy na ważne spotkanie też nie może mnie krępować z każdej możliwej strony. Oczywiście zdarzają się okoliczności, kiedy to szpilki biorą górę, przecież jestem kobietą!
Z racji cięcia cesarskiego wiedziałam, że do pełnej aktywności fizycznej wrócę nie wcześniej niż 6 tygodni po porodzie. I tak się na moje szczęście właśnie stało - po sześciu tygodniach odwiedziłam siłownie robiąc delikatny trening. Szczerze, czekałam na ten moment jak na szpilkach, ale doskonale wiedziałam, że od samego początku nie powinnam się zbytnio forsować - wszystko z głową.
Aktualnie 4 miesiące od porodu jestem kilka szczebli wyżej i chętnie się z Wami podzielę moją kilkumiesięczną ścieżką powrotu do formy po ciąży.
Cofamy się do lat osiemdziesiątych / dziewięćdziesiątych i każdy z nas wybiera sobie jedną rzecz, w której czuje się super-fajnie. Ja z hukiem sięgam po wielką kurtkę jeansową z frędzlami i jasnym futerkiem! Jestem nawet skora się o nią bić do upadłego. To jest to!
Dla mnie jeans jest nieśmiertelny, podobnie jak czerń, ciężkie buty i rockowe klimaty.
Dla mnie jeans jest nieśmiertelny, podobnie jak czerń, ciężkie buty i rockowe klimaty.
Nie jestem tu po to, żeby owijać w bawełnę. Dziewięć miesięcy ciąży był dla mnie czasem wyjątkowym. Zanim pod moim sercem zaczęło rosnąć nowe życie, układałam w głowię przeróżne scenariusze: na pewno urodzę naturalnie, szybko i bez traumatycznych przeżyć, a moja córka będzie miała na imię Nina. No dobra, a jak urodzę to przyniosą mi kubek mocnej kawy i obejrzę w sali poporodowej ulubiony film akcji. Więcej wymagań nie mam!
Śniegiem nacieszyliśmy się zaledwie kilka dni, ale biorąc pod uwagę panujący klimat - jest okej. Teraz wychodząc na popołudniowy spacer, można śmiało rozpinać kurtki, albo nawet całkowicie z nich zrezygnować. OK, nie o pogodzie pisać będziemy, bo do pogodynki mi daleko, ale miło czasami wrócić wspomnieniami do mroźnych poranków i odśnieżania głównego wejścia do domu. Tak już my ludzie mamy, że latem tęsknimy za zimą, a zimą za latem - grrrr!